przez MaciejM » 29-05-2017, 13:00
Cześć,
szkoda, że ze spotkania grupowego, wypaliła tylko krótka pogawędka z Rafałem. Jeszcze raz gratuluje wyniku i bycia blisko realizacji planu (5 stopni mniej i z pewnością byś to zrealizował). Marcos też pięknie. Jak tego panowie dokonaliście, to dla mnie kosmos.
A teraz mój start.
Założenie było 5:3x... im bliżej, tym lepiej, ale raczej w stylu poniżej 5:40 biorę wszystko. O ja naiwny.
Organizacyjnie było jak było. Jedni narzekają, drudzy chwalą. Dla mnie rolling start, porządkował pływanie. I gdy tak płynąłem, nagle zaczęło być coś nie tak. Oddech coraz płytszy, częstszy, przyśpieszony. Za mocno zacząłem? Próbuje zwolnić, opanować sytuację, każdy metr dalej, jest coraz gorzej. Próbuję na plecy, może się wszystko wyrówna, uspokoi. Niestety nic z tego, jest coraz gorzej. Jestem na środku jeziora i nie mogę złapać oddechu. Płynę do pierwszej bojki. Podpływają ratownicy. Wciągają mnie na ponton ratunkowy i zaczynamy się zastanawiać, co się właściwie dzieje. Hipotermia? Przecież ponad 10 minut się rozpływałem (woda pod piankę, wyjście z wody, ponowne wejścia, pływanie). Panika? Oddech powoli się uspokaja, oni widząc moje niezdecydowanie, chcą mnie ściągać. Chcą mnie trzymać siłą. A ja siedzę na tym pontonie i dumam, co robić. Czy dam radę ukończyć pływanie? Tyle przygotowań! Wrócę na brzeg i co dalej? Przecież to nie może być koniec. Z drugiej strony ryzykować? Oni naciskają na powrót, buntuje się. Po krótkiej dyskusji dostałem przyzwolenie na 200 metrów testu i w razie problemów koniec zabawy.
Goniłem grupę. Pływakiem wybitnym nie jestem, ale na 38 (jak w Borównie), góra 40 min liczyłem. Wyszło 43 minuty, z przygodą. Nie muszę mówić, że taka historia na starcie dość mocno rozwala mentalnie.
Strefy zmian, cóż. Niby wszystko poukładane, ale człowiek jakiś taki rozdygotany.
Rower:
Dosiadłem swoją łanię (Triban 520) i mknę... a wszyscy objeżdżają mnie jak małą dziewczynkę... nawet małe dziewczynki. Żadna nowość, więc robię swoje. Jak zwykle na biegu podgonię. Wygórowanych ambicji nie miałem +/- 30 km/h , czyli zamknąć się poniżej 3h. Jadę, patrzę na czas: 11:33, tętno 136. Nie jest źle, czas dorzucić do pieca... Jadę. patrzę na zegarek 11:33, "łoł, rewelacyjny czas, tylko tak dalej". Pewnie co bardziej spostrzegawczy zauważyli, że padł mi zegarek. Mi to zajęło jeszcze chwilę. Cóż...
Zatem jechałem na ślepo, bez żadnych parametrów. Z rzadka pytając wyprzedzaną osobę o czas... Grzało coraz bardziej. Od 60 km zaczęły drętwieć mi stopy. Na tyle mocno, że ostatnie 7 km, to było raczej podciąganie pedałów, niż naciskanie. Znowu będę próbował się jakoś dopasować.
Bieganie:
Treningowo trzaskam 5:45 I strefa. Półmaraton Grudziądz, w II strefie 4:57 - 1:44:18. III to okolice 4:30. Mógłbym w pałę biegać 4:17, ale z ręką na sercu trzymam się stref. Biegnę średnio 6:39, oczywista oczywistość na ślepo... Podrywam mijane dziewczyny, pytaniem "która jest godzina". Gdy usłyszałem w odpowiedzi od jednej "zaraz będę rzygać" to odechciało mi się amorów. Ostatnie okrążenie tradycyjnie przyspieszam, to 6:14. Wprost mknę, byle do mety. Trochę walki i koniec.
Exodos:
Czasami mówi się, ukończyć znaczy zwyciężyć. Biorąc pod uwagę ilość kryzysów po drodze, może to prawda. Dokładając pogodę, która sprawiła, że z listy startowej 822 uczestników dotarło 633. Karetki podobno jeździły na okrągło.
Nie po to jednak jechałem do Sierakowa. Z walki o 5h30 wyszła walka o przetrwanie. W pewnych elementach zawiodłem ja. Mam też pewne obiekcje co do planu treningowego, ani przez moment nie czułem, że jestem blisko realizacji celu.